Węgierska Kawalkada
Tydzień temu w sobotę, zupełnie przypadkiem, po drodze dokądś tam, odwiedziliśmy z J. wrocławski Rynek. Stały tam charakterystyczne budki z mydłem i powidłem (dosłownie), ale pomyślałam – nihil novi, stoją tam 2 razy w roku – w Adwent i w czerwcu, w ramach Jarmarku Świętojańskiego. Ale tym razem nie tylko o jarmark chodziło.
Odwiedzili nas Węgrzy w ramach tzw. Węgierskiej Kawalkady, czyli prezentacji kultury i folkloru Węgier. Można było kupić lub przynajmniej pooglądać różne cudeńka – proce, kusze i łuki, których J. nie pozwolił mi kupić, piękne pocztówki, choć trochę drogie, ceramikę ręcznie wykonaną, lawendę w różnych postaciach, a także mydełka ręcznie robione i sole do kąpieli – na które ochoczo się rzuciłam, bo ich ceny były niższe, niż w mydlarniach, a zapach obłędny. Było też pyszne jedzenie, J. ślinka ciekła na widok gulaszu i golonek, ale jestem z niego dumna, bo się opanował i razem ze mną skusił się na przekąskę chyba odrobinę mniej tuczącą, mianowicie na langosza. Langosz to placek drożdżowy, smażony na głębokim tłuszczu, posypany startym serem żółtym (inne dostępne wersje to śmietana i boczek). Pychotka, wciągnęłam na listę „do ugotowania”. Wszystkim tym atrakcjom towarzyszyła muzyka, która rozbrzmiewała ze sceny. Występowali różni wykonawcy, z którymi szczerze mówiąc zetknęłam się po raz pierwszy: Gypsyndrome, Hungarian Folkembassy, Rokoko Rose, Piroska, Zagar.
Warto było zahaczyć w sobotę lub w niedzielę o wrocławski Rynek. Na ulotce jest napisane, że Węgierska Kawalkada to „pierwsza tego typu prezentacja kultury węgierskiej w mieści” – mam nadzieję, że nie ostatnia. Chętnie wpadnę ponownie – na langosza i po kuszę 🙂
Pierwsze dwa zdjęcia mogłyby powstać spokojnie we Francji! Aż zgłodniałam 🙂
Nie wiem, czy langosze są mniej tuczące niż gulasz węgierski, ale On też bardzo je lubi 🙂
ależ to fantastycznie wygląda! powiem szczerze, że do niedawna zupełnie nie interesowała mnie kultura węgierska. odkąd mocno zaprzyjaźniłam się jednak z pewną węgierką dostrzegłam, że Węgrzy mają strasznie dużo do zaoferowania – nie tylko świetna kuchnia i doskonałe wino, ale przede wszystkim fantastyczni ludzie. Ostatnio sporo podróżowałam do Węgier i jestem autentycznie zaskoczona tym, jak dużo mamy wspólnego.
pozdrawiam,
Asia
Witam Cię 🙂
Ja też długo nie doceniałam ani kultury, ani kuchni węgierskiej, na szczęście horyzont powoli rozszerza mi się poza kadarkę i leczo 😉 A powiedz, czy to prawda, że na Węgrzech też się mówi, że „Polak, Węgier dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki”?
Nie identycznie, ale kontekst pozostaje ten sam. Po węgiersku jednak nie powtórzę:)
Inna ciekawa rzecz, dowiedziałam się mianowicie, że nazwa takich niewielkich straganów to (napiszę fonetycznie, wybacz) „lengiel pijac” czyli w tłumaczeniu na polski „polski plac”. Tradycja polskich straganów najwidoczniej do Węgier przywędrowała z polski właśnie:)
Na całym świecie o polskich rzeczach mówi się „polish”, „polnisch”, „polacco” itp, po węgiersku „lengiel”, co za język 🙂 Nauczyć się węgierskiego – to dopiero byłby wyczyn!
ja tez chcem kuszem
jak mi pozwolą kupić, to się podzielę 😉
miło mi poinformować o nominacji do Liebster Blog Award! Za te wszystkie chwile, gdy pomyślałam sobie – też tak mam! szczegóły u mnie, zapraszam
Ojej, dziękuję! Jest mi niezwykle miło! To chyba pierwsza moja nagroda od czasów książek za czerwony pasek w szkole 😉 Siadam do odpowiedzi na pytania!
PS: Czytając Twoje notki też często myślę „ja też tak mam”, chyba że akurat piszesz o wycieczce po Włoszech, wtedy myślę „ja też tak chcę”:)
zazdroszczę Wrocławia….
Nie ma co zazdrościć, trzeba przyjechać! 😉 Skąd piszesz?
Pingback: Dzięki Bogu już po Świętach | Gadu Gada